31 stycznia 2010

film wczoraj widziałam

ten
The Book of Eli czyli Księga ocalenia

I nie wiem po co on był, jaki miał cel czy pomysł. Denzel nijaki, historia nijaka, całość nie wzbudziła we mnie właściwie żadnych emocji, no może poza rosnącą ochotą na zakończenie (jakoś nie umiem wyjść przed końcem seansu). A filmy zazwyczaj jakieś emocje we mnie wzbudzają... najróżniejsze: od radości przez uwielbienie głównego bohatera do strachu. I zazwyczaj się z kimś identyfikuję albo całą historię odbieram bardzo emocjonalnie. A tu nic... aż dziwnie.

No photo... Dzisiaj straszny mętlik. Jutro za to będzie kilka zdjęć.

A na zakończenie tytuł filmu o Szymborskiej "Chwilami życie bywa znośne". Trafił mnie ten tytuł prosto w serce. Idealnie.

25 stycznia 2010

a kiedy nachodzi mnie chęć na coś słodkiego...

... nie, nie, nie... nie siadam cichutko w kącie i czekam aż mi przejdzie. Tak robię tylko wtedy, kiedy nachodzi mnie chęć do pracy. Kiedy zachce mi się czegoś słodkiego najpierw szperam w szafkach ze słodyczami, ale zazwyczaj nie znajduję tego, czego szukam. Czekolada? Nie, nie dzisiaj. Mam ochotę na jakieś ciasto, ciastka, ciasteczka. A tu wszystko zjedzone, bo ja mam jakiś zimowy ciąg słodyczowy.
I co robię? Robię scones. Z tego przepisu: joyofbaking.com/SconesCoffeehouse
Podaję po polsku tak jak je robię od paru lat.
2 szkl. mąki
1/3 szkl. cukru
3/4 łyżeczki proszku do pieczenia
1/4 łyżeczka sody
1/4 łyżeczki soli
1/2 kostki masła (miękkiego)
2/3 szkl. maślanki
garść rodzynków

Piekarnik nagrzewam na 200st. Wszystko, oprócz rodzynków, szybko wyrabiam (właściwie powinno się najpierw wszystko sypkie rozetrzeć z masłem, potem dolać maślankę, ale ja robię jak mi fantazja nakazuje), potem dorzucam rodzynki, formuję wałek, rozpłaszczam go, kraję na trójkąty (jednym pionowym cięciem), na blaszkę wyłożoną pergaminem, zamiast jajkiem, smaruję ciastko-bułki maślanką, posypuję grubym brązowym cukrem i do pieca na 17 min.
Zjadam gorące, bo jak mi się chce czegoś słodkiego, to nie ma siły :)

24 stycznia 2010

tyle słońca

w mroźną sobotę.
Dwie piąte domowników zaległy na fotelu w słońcu.

Kolejne dwie piąte przysnęły w słońcu na podłodze (pokazuję tylko tego domownika, który nie zgłasza sprzeciwu w sprawie umieszczania swoich zdjęć na blogu). Jedni są nieco bardziej wygodniccy niż inni. I chciałam dodać, że podobno tych dwoje na dole się nie lubi.

Karmnik odwiedził nowy gość.

A jedna piąta domowników upiekła na obiad kurczaka.

Bardzo lubię pieczonego kurczaka. Najbardziej takiego, jakiego robi moja Mama: zwykłego pieczonego kurczaka z nadzieniem z wątróbki, bułki tartej i koperku. Kojarzy mi się z niedzielą i dzieciństwem. Ja takiego nie potrafię upiec.
Nasz ulubiony kurczak to kurczak w mleku według Jamiego Olivera, oczywiście nieco zmodyfikowany. Bardzo prosty i pyszny:
kurczak (ok 1,5 kg)
sól pieprz
oliwa i masło
1-2 cytryny pokrojone na cząstki
2 krótkie (ok 3-4 cm) laski cynamonu
dużo nieobranych ząbków czosnku (w przepisie jest 10)
świeży rozmaryn (a w przepisie szałwia)
ok. 600 ml mleka

Umytego i osuszonego kurczaka należy posolić i popieprzyć, podsmażyć na maśle z oliwą. Ja to robię na patelni do grillowania, która potem służy za brytfannę, więc po podsmażeniu wkładam do środka kurczaka cząstkę cytryny, laskę cynamonu, gałązkę rozmarynu i 1-2 ząbki czosnku nieobrane, ale trochę zmiażdżone w palcach. Resztę składników rozrzucam dookoła kurczaka, zalewam to wszystko mlekiem, wstawiam do piekarnika nagrzanego do ok 180-200 stopni i piekę 1,5 do 2h, polewając sosem z pieczenia mniej więcej co 15 minut. Jeśli akurat pamiętam i jestem w kuchni. Jak mi się nie chce smażyć kurczaka, to nie smażę i też jest bardzo dobry. Polecam.

A teraz muszę przygotować się na jutro (prowadzę w kinie poranek dla dzieciaków po filmie Nowe przygody Mikołajka), sprawdzić prace semestralne, wypisać certyfikaty, a to oznacza, że wielkimi krokami zbliżają się ferie! Hurrraaa!!!!! Ale chyba zanim zabiorę się do pracy, obejrzę film i podziergam komin. Fajnie byłoby go jeszcze tej zimy założyć. Miłej niedzieli.

21 stycznia 2010

dzięcioł, kot w kinie i czekolada


A wczoraj rano, jeszcze ciemnawo było, pojawił się w ogrodzie pan bażant... no i "dzięki" mojej porannej koordynacji ruchowej, a raczej jej braku, poprawionego spowolnionym myśleniem i ekscytacją z powodu wizyty nowego gościa, bażant dosyć szybko odleciał. Zdjęcie dla tych, co patrzą oczami duszy, ale dokumentacja być musi.

I jeszcze "z dzisiaj" - pani bażantowa w biegu (uciekła mi trochę) i kot w kinie :)

I czekolada na zimne dni. Bardzo lubię gorzką ze skórką pomarańczy. Do tej pory smakowała mi tylko Lindta, ale niedawno kupiłam tę

i bardzo przyjemnie mnie zaskoczyła.

19 stycznia 2010

poblablam chwile

No i jak się można było spodziewać a photo a day się wczoraj nieco wykopyrtnęło, ale mam w głowie jedno zdjęcie, którego i tak bym nie zrobiła, bo było ciemno, a poza tym ręce miałam zajęte trzymaniem kierownicy: lis, trochę przestraszony, a trochę ciekawy, on stał przy samej drodze, ja sobie wolniutko jechałam i przyglądaliśmy się sobie.

A dzisiaj zdjęcie robótki. Wiem, wiem... nie można pokazywać niedokończonych prac, bo istnieje duże prawdopodobieństwo, że staną się trupami, ale w moim przypadku czy pokaże czy nie, takie prawdopodobieństwo jest bardzo wysokie, wiec co mi tam... A przynajmniej jest dosyć kolorowo, choć światło za oknem i mój aparat stanowią nieco kłamliwą spółkę. Ma to być komin. Taki jak w latach 80. Kolorowy, wełniany i delikatny. Bo ja wciąż nie dorosłam do czapek...



I wiadomość z karmnika nieco smutna - zawisł nad naszym ogrodem cień jakiegoś drapieżnego ptaszyska i najwyraźniej małe ptaszki się boją. Dzwońce przylatują, dzisiaj pojawił się kos, ale sikorki tylko wpadają do karmnika, łapią ziarenko i zmykają w sosny. Zastanawiam się, co by tu zrobić z ptaszyskiem. Bo z drugiej strony on też głodny. Takie życie...

17 stycznia 2010

ptaszki, oczywiście...

...bo co innego mogę fotografować...

Wczorajsze zdjęcie pani bażantowej:

Mężu raportował, że po południu pojawiły się dwie bażantowe, ale mi nie było dane ich zobaczyć, bo musiałam pojechać do stolicy się szkolić.

I dzisiejsze zdjęcie sójki:

Pani bażantowa też była, ale dałam jej spokojnie się najeść. Niech ma. Natomiast Toto zupełnie zamurował widok wielkiego ptaszyska, więc bażantowa się jej nie przestraszyła:

15 stycznia 2010

a photo a day - ptaszki

Dzisiaj pojawił się taki gość:

Z atlasu mi wychodzi, że to osetnik, no ale to nie Alpy ani Korsyka. To może czyżyk?

Stała zjadaczka słoniny i to wiem, że bogatka:

Wieść o jedzeniu jest chyba rozćwierkiwana, bo coraz więcej ptaszków przylatuje. Te nie odleciały, kiedy pojawiłam się w oknie:

14 stycznia 2010

ciągle zimowo

Kiedy słońce zaczęło już porządnie prześwitywać między drzewami, poszłam postukać ptakom patelnią. Z aparatem i w piżamie. Na jakimś blogu widziałam projekt a photo a day. Tak sobie pomyślałam, że robienie przynajmniej jednego zdjęcia dziennie może być dla mnie dobrym pomysłem wyrabiania nawyku noszenia aparatu.
Na razie nadrabiam początek roku.




A to dowód, że nie zmyślam nic, a nic i łażę po ogrodzie w piżamie. Proszę na mnie nie krzyczeć, bo mam też buty, czapkę, kurtkę i rękawiczki. Czego już nie widać, bo nie umiem robić takich zdjęć.


Miłego dnia :)

13 stycznia 2010

zimowo - zdjęciowo

Tym razem tylko zdjęcia, bez słów (no, prawie)...

Po pierwsze, nasz nowy pomocnik, który nieźle się sprawuje w zimie:


I jeździ po takich (i bardziej zaśnieżonych) drogach:


Jakoś nie przypuszczaliśmy, że pierwsza zima na wsi będzie taka. Wczoraj byłam w Warszawie i po raz kolejny przekonuję się, że jednak wieś to jest to. W mieście buro i ponuro, a u nas...




Niesamowicie słychać jak topnieje lód na gałęziach drzew:


Jeszcze gwiazdkowe wspominki - dostałam cudne materiały, pora brać się za patchworki:


Ale już zaczynam wyglądać wiosny...

5 stycznia 2010

a tu nowy rok niespodziewanie

właściwie to piszę, że nie napiszę, bo nie mam o czym... ale tak naprawdę to nie mam czasu...
żadnego zdjęcia
żadnego obrazka
żadnych przepisów, choć wigilia była i smaczna i miła (przepis na rybę w grzybach muszę wykombinować, ale nie na karpia, bo nie lubię ości, ale był pycha)
i gorąco bez ogrzewania
i prezenty fajne
i sylwester z nowym-starym samochodem zamiast szampana
ale nic nie napiszę
zarobiona jakaś jestem
może w ferie

ale

życzę wszystkim

żeby 2010 był lepszy niż 2009

mnie się zaczął dziwnie
ale może się polepszy
ma jeszcze 360 dni niby
zobaczymy

idę przygotowywać... unless, in case, as long as...
oraz zastanawiać się nad szyciem

miłego