27 listopada 2010

zima... a zdjęcia w aparacie

Sama siebie coraz bardziej zadziwiam: cieszę się, że jest mróz i nie ma błota przed domem, rano zachwycałam się szronem na wszystkim dookoła, a teraz jeszcze bardziej się cieszę, że pada i pada śnieg. I jest pięknie :) Świetne powietrze, skrzypienie pod nogami, płatki śniegu na nosie - fajnie jest wyjść w taki wieczór z psem, a raczej z suką :) Saba jest już absolutnie zadomowiona w swojej budzie, ucieka i wraca, na spacerach w miarę się nas trzyma. W miarę. Przez pewien czas miała kilku stałych wielbicieli :). Jednego, zupełnie miniaturowego, młodziutkiego amanta złapał kleszcz, woziłam Pimpusia do weterynarza, dawałam w domu kroplówki i w końcu odniosłam właścicielom, do sąsiedniej wsi. Pimpuś nas odwiedza parę razy w tygodniu - dostaje michę, głaski, czasami udaje mu się przespać na kanapie :), a potem, naładowany energią wraca na swoje podwórko. I przychodzi DO NAS, a nie do naszych suk :) z Sabą chciałby się pobawić, ona też chętnie i radośnie go zaczepia, ale kończy się Pimpusiowymi piskami, bo jak Saba machnie swoją wielką łapą, to Pimpuś się przewraca. Ciekawa jestem, kiedy stwierdzi, że u nas mu lepiej i już nie wróci do domu.
A poza tym nie mam czasu, a do tego ciągle dochodzą nowe zajęcia i święta czas przygotowywać pełną parą bo czasu mało. Czas na pieczenie pierniczków idealny. To idę wycinać serca, gwiazdki, śnieżynki i renifery. Miłego czasu :) (zdjęcia będą jak je wydobędę z aparatu).

24 września 2010

w kuchni cioci Marty

Ciocia Marta od prawie dwóch tygodni serwuje ryż z mięsem i warzywami, z indyczymi golonkami lub z kurzymi żołądkami. Kuchnia cioci Marty wyraźnie psom służy. Smakuje też, ale tym psom smakuje wszystko. Walczą ze mną o truskawki prosto z krzaczka, poziomki też są niezłe. Grzyby bronię własną piersią, ale nie dla dobra grzybów, a dla dobra psów. A tym, co wyrzucam na kompost, też nie pogardzą.
W każdym razie Kostek wygląda dzisiaj tak:


I biega wesoło:


Zrobił się wyjątkowo upartym psem, zwiewa ciągle z ogrodu, dopomina się na zmianę jedzenia i naszego towarzystwa, trzeba go często upominać, bo wchodzi nam na głowę, a upomniany odgrywa się na Sabie. Strasznie zazdrosne bydle.
Pomimo zazdrosnego kumpla, Saba jest zadowolona:


Uwielbia bawić się swoją piłeczką, najchętniej sama:


Ale jak już ktoś się uprze, żeby jej piłkę zabrać i rzucić, też jest fajnie :) Kochane, przyjacielskie stworzenie, ufne, ale nie narzuca się. No po prostu fajna kobitka.

A seniorka Zuzia dostojnie obserwuje i ustawia towarzystwo. Tak, tak... to nie błąd w druku: "ustawia". Szczerzy kły, jak coś jej się podoba, dzielnie broni salonu, a brytany grzecznie jej ustępują... Chociaż czasami może "ignorują" byłoby lepszym słowem :)

Zdjęć zrobiłam całe mnóstwo bardzo fajnych, ale musicie mi uwierzyć na słowo, ponieważ skopiowała się tylko część, a reszta się usunęła z karty. Samo się tak zrobiło oczywiście. Idę gotować ryż z mięsem i warzywami, bo to chyba najlepiej mi wychodzi :)

21 września 2010

pełne brzuchy

Nie było mnie trzy dni, mężu mój zdawał mi telefonicznie raporty z psich zmagań. Nie mamy porządnego ogrodzenia, jakoś nie był to do tej pory niezbędny element "gospodarstwa". Za to mamy dowód, że psy czują się u nas jak w domu. Uciekają i wracają, uciekają i wracają. Sunia górą, Kostek uparcie dołem. Przyznam szczerze, że nawet sobie pomyślałam, że dobrze, jak uciekła i nie wróci, to może jednak ma dom i tam pobiegła. Ale wróciła...
Jedzenie musiały dostawać zupełnie oddzielnie - Kostek w ogrodzie, sunia (chyba Saba, bo tak jakoś z Pustyni i w puszczy mi się kojarzy) w garażu, bo były straszne awantury. A dzisiaj proszę, Saba zjadła swoje, Kostek swoje. I OK. Trochę mnie martwią kleszcze, które nie przejmują się tym, że Kostek jest wysmarowany Frontlinem.
W każdym razie, wyraźnie widać, że Kostek ma już nieco mniej zapadnięte boki, mniej wystające kości i robi się coraz bardziej przystojnym psem. I nawet zdarza mu się zostawić trochę jedzenia w misce czyli już nie jest głodny. Suka też potrafi kręcić nosem na przykład na marcheweczkę :)

Dokumentacja postępów:

Kostek naprawdę jest "grubszy".


I już nie podkula ciągle ogona.


I interesuje go, co się dzieje dookoła...


Saba uwielbia patyki.


Właściwie trochę się lubią.


I trochę bardziej.
(Zdjęcie fatalne jakościowo, ale obiekty fajnie zagrały)


15 września 2010

psie smutki - szukamy domu

W poniedziałek znalazłam sunię. Kręciła się pod urzędem gminy cały dzień. Fajna taka, przyjacielska. Podbiegała do każdego, kto wychodził z budynku. Najwyraźniej szukała swojego pana. W gminie chcieli dzwonić po odpowiednie służby, ale jakoś mi tak się zrobiło, powiedziałam, żeby poczekali, to może wezmę. Zadzwoniłam po męża, żeby wracając z pracy podjechał i mi pomógł. Za 20 min zadzwonił, że on też znalazł psa. W rowie. W fatalnym stanie, sama skóra i kości (dosłownie), przestraszony, prawie się nie rusza. Wpakowałam sukę do samochodu (wystarczyło otworzyć drzwi), pojechałyśmy po psa. Zapakowaliśmy do mężowego samochodu i do weterynarza. Pies dostał kroplówkę, krew zawiozłam do laboratorium, wyniki ma kiepskie, czekają go kolejne badania i, mam nadzieję, leczenie.
Sytuację mamy taką, że musimy szukać domów dla psiaków (chociaż wcale nie chcę, ale nie da rady inaczej, suka by zjadła koty i jamnika jednym kłapnięciem). Suka jest zdecydowanie psem obronnym, szczeka na wszystkich za płotem. Na inne zwierzęta niestety też bardzo ujada. Ale w stosunku do nas jest bardzo przyjacielska, nie odstępuje na krok (kiedy może), chętnie się bawi i jest uosobieniem radości. Ma szeroki repertuar tańców radości, szczególnie powitalnych albo spacerowych, a znamy się dopiero 2 dni.

To sunia w garażu (bo tam "mieszka") i na spacerze na linie (nie mamy takich smyczy ani obroży - dzisiaj może będą).

A to Kostek chudziak.



Smutne psie historie z nadzieją na happy end.

6 sierpnia 2010

aż głupio

Głupio, że tak długo nic nie piszę. I nie, żebym nie miała o czym, bo tematów jest aż nadto. Nie mam kiedy. Jak to nie mam kiedy??? Wakacje są przecież!!!! Ano nie mam kiedy. I już. Jak będę miała kiedy, to coś napiszę, a na razie kilka migawek z wakacji.


Ehhh, fajnie było :) Pozdrawiam

25 kwietnia 2010

wiosna, wiosna...

...bardzo lubię ten czas, kiedy w ciągu dnia jest ciepło i słonecznie, ale jeszcze nie gorąco i można cały dzień kopać w ogródku, biegać, skakać, robić zdjęcia... No to w miarę ograniczonych możliwości czasowych szaleję w ogródku. Znacznie bardziej szaleje mój mąż no i dzięki łopacie i grabiom, nie powiem, przypakował nieco :)))))

Z naszego nasypu od oczyszczalni chcę zrobić skalniak. Nie taki po prostu, ale taki rozłożysty, terasowy, obłożony łupkami piaskowca (albo a la piaskowca) z lawendą, ziołami itp. Do tego raczej długa droga, ale musiałam coś niecoś tam zasadzić, więc zaczęłam pielić i co? I wyrwałam razem z chwastami coś co mi zapachniało jakoś kuchennie. Wącham te listki dokładniej i czuję hmm... chyba oregano, przeniesione ostatniego lata z parapetu kuchennego... No, no... przeżyło taką zimę... Włożyłam je z powrotem do ziemi i rośnie. Wczoraj znowu jakieś liski skubnęłam na nasypie i znowu zapach... tym razem mięta... Szałwia w donicy na dworze też odbiła.

A poza tym na "skalniaku" są już niezapominajki i bratki, przeniosłam też z kuchni bazylię, nową miętę i tymianek. Zobaczymy czy przetrzymają te siwe przymrozki.


No i zabrałam się za warzywniak :) Trochę śmiesznie, bo mamy w ogrodzie głównie piasek, grządkę podsypałam ziemią ogrodniczą i zobaczymy, co z tego wyrośnie. To pierwsza grządką, w przyszłym tygodniu będzie następna. Posiałam rukolę, kolorowe rzodkiewki, marchewkę i skorzonelę. Cała grządka jest nieco prowizoryczna, ale niestety musi poczekać na dechy, a ja nie mam czasu na czekanie, bo muszę nauczyć się wykorzystywać każdą wolną chwilę.

A na koniec kilka fotek z przed paru tygodni...

Motylek, jeden z wielu spotkanych na spacerze w Lany Poniedziałek:

Zuzanna na spacerze:

Ulubiona zabawa Zuzi:

I nasza ogrodowa znajoma:
Nawet dzisiaj chętnie bym podłubała w ziemi, ale prowadzę poranek w kinie i muszę lecieć. Poranek będzie po filmie Planeta 51 i będziemy robić kosmitów i potwory ze śmieci (gazety, folie, kartony, włóczki, tkaniny, trochę farb i kredek), bo postanowiłam trochę zahaczyć o Dzień Ziemi. To lecę, fantastycznego dnia:)

21 lutego 2010

domek z ogródkiem i komin

Domek z ogródkiem nieopatrznie moja Przyjaciółka chciała dostać na urodziny. No to zgodnie z życzeniem:


Zdjęcie robione w mega-pośpiechu, jak zresztą ostatnio większość rzeczy... Niedoróbki tu widoczne zostały poprawione przed oddaniem w ręce prawowitej Właścicielki.
A dlaczego w mega-pośpiechu? No, bo do znanych już zajęć doszło wychodzenie na spacery z Zuzanną:

kończenie komina:

mało skuteczne próby ogarnięcia mojej graciarni; kąt podokienny (w przyszłości czytelniczo-robótkowy) nabiera kształtu:

ale kąt przydrzwiowy czyli biurowy... ho ho...

i czeka na jakiś ciekawy, niskobudżetowy pomysł...

Zresztą ogarnianie nie jest łatwe nie tylko ze względu na to, że czynność sama w sobie jest dość niewdzięczna, ale do tego mam "pomocnice", które anektują pudełka. Wiadomo, że w trakcie ogarniania pudła są niezbędne, niekoniecznie jako kocie schronienia.
A teraz trzeba chyba iść spać... A w tygodniu zabrać się za ozdoby wielkanocne, bo to już najwyższa pora... Wiecie, że wiosna już tuż, tuż? Miłego poniedziałku i reszty tygodnia też :)