27 września 2009

gość i dawno po weekendzie

Ja się nie nadaję na wieś... Nie, nie... nie boje się myszy, pająków, krów, koni...
Mieliśmy w piątek gościa. O takiego:

Cudna, nie? No właśnie... Złapaliśmy ją w sposób iście cyrkowy do wiadra, daliśmy plaster sera, żeby się mogła najeść i osobiście ją wyniosłam na pole, prawie płacząc, że sobie biedactwo nie poradzi... A o mysz, która biega gdzieś w ścianie martwię się, że nie ma tam co jeść...
Za to u mnie w spiżarni miałaby używanie. Chociaż w sumie też nie, bo większość dobra jest w słoikach. Powidła, śliwki z czekoladą (według przepisu Bei w kuchni), antonówki na szarlotkę, dżemy różne, ogórki kiszone, zaraz będę konserwowe, przecier pomidorowy i w ogóle widzę, że mnie na pomidory wzięło - mam zamiar w przyszły weekend kupić jeszcze 10 kilo podłużnych jesiennych pomidorów i zrobić sos typu ketchup i suszone pomidory. A to pomidorki przed przetarciem.Od dłuższego czasu próbuję skończyć na drutach coś, czym mogłabym się pochwalić. I owszem, mam prawie skończone ostatnio trzy sweterki, ale jak wiadomo, "prawie" robi wielką różnicę. Wiszą nitki, trzeba zblokować (czego nie umiem robić) i przyszyć guziki, brrrr... Ale jest jedno dziergadełko, które nitki ma wciągnięte, a reszty zabiegów nie potrzebuje. Miał to być February lady sweater, ale jak zwykle koncepcja mi się zmieniła i zrobiłam Martowy sweter. Bardzo przyjemny, z akrylu (sic!), który jest właściwie jak bawełna - Elian sissy, nr. 8899. Zdjęcia będą wkrótce.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz